„Zaufanie to podstawowe narzędzie w mojej pracy” – rozmowa z mgr Agnieszką Bachorz
Mgr Agnieszka Bachorz specjalizuje się w terapii dna miednicy. Choć terapia dna miednicy kojarzy się głównie z kobietami, od lat pracuje także z mężczyznami i dziećmi, mierząc się z tematami, o których wciąż trudno mówić. W wywiadzie opowiada, dlaczego fizjoterapeutom brakuje odwagi, jak buduje zaufanie pacjentów i czemu jej motto brzmi: „Włącz myślenie, bądź mistrzem, a nie odtwórcą”.
Skąd decyzja o wyborze fizjoterapii jako ścieżki kariery?
Od zawsze wiedziałam, że pomoc drugiemu człowiekowi to jest właśnie to, co chce robić w życiu. W związku z czym, kiedy zdałam maturę, wiedziałam, że wybiorę fizjoterapię. Uczyłam się w trybie najpierw 2,5-letnie studium medyczne, później uzupełniające studia magisterskie, a później ukończyłam również studia specjalizacyjne w dziedzinie fizjoterapii.
Co skłoniło Panią do wyboru specjalizacji fizjoterapii uroginekologicznej i uroandrologicznej?
To pytanie wymaga od razu sprostowania. Nie jestem fizjoterapeutką uroginekologiczną ani uroandrologiczną. Specjalizuje się w terapii dna miednicy. Co to znaczy? To znaczy, że zajmuje się zarówno strefą związaną z układem moczowym, układem rozrodczym, ale również ze strefą anorektalną. Pracuję więc nie tylko z zaburzeniami trzymania moczu, ale od kilku lat wyspecjalizowałam się w pracy z pacjentami z zaburzeniami trzymania stolca. Są to nie tylko kobiety i mężczyźni, ale również przede wszystkim dzieci. Skłoniła mnie do tego świadomość, że jest w Polsce bardzo mało specjalistów, którzy się tym zajmują, a jest ogrom pacjentów, którzy oczekują pomocy i nie mają gdzie się po nią zgłosić.

Fizjoterapia uroginekologiczna dynamicznie się rozwija, natomiast fizjoterapeutów uroandrologicznych wciąż jest bardzo niewielu. Z czego, Pani zdaniem, wynika ta dysproporcja? Czy sądzi Pani, że temat męskiego układu moczowo-płciowego jest nadal społecznie niewygodny? Czy to wpływa na brak specjalistów w tej dziedzinie?
Rzeczywiście, coraz więcej fizjoterapeutek zajmuje się problemami uroginekologii w Polsce. Dlaczego? Dlatego, że tych problemów z dnem miednicy w strefie uroginekologicznej jest bardzo dużo, ale fizjoterapeutów, którzy zajmują się mężczyznami, jest wciąż niewielu. Pyta Pani, z czego wynika ta dysproporcja? Myślę, że tak naprawdę z kilku czynników. Pierwszy czynnik to przede wszystkim niechęć, wciąż duża, mężczyzn do zgłaszania się z problemami dna miednicy do fizjoterapeutów. Bardzo często to żony umawiają swoich mężów na fizjoterapię. Ale jest jeszcze jeden bardzo ważny czynnik. To lęk. Lęk fizjoterapeuty, któremu trudno się odnaleźć w męskiej anatomii i fizjologii. Obawa przed nieumiejętnością badania mężczyzn. Wreszcie obawa przed niestosownym zachowaniem pacjenta w stosunku do fizjoterapeutki.
Natomiast ja przez wiele lat mojej pracy nie doświadczyłam takiej sytuacji w gabinecie. Mam nadzieję, że coraz więcej mężczyzn trafi na terapię, dlatego że ich dna miednicy wymagają takiej samej troski jak żeńskie dna miednicy. W związku z czym warto, żeby coraz więcej fizjoterapeutów zaczęło specjalizować się właśnie w terapii mężczyzn. Dlatego od kilku lat szkolę właśnie w tym wąskim zakresie badania i terapii mężczyzn.





